czwartek, lutego 09, 2006

Bogu dzięki za francuski kolonializm

witajcie w krainie porannej kawy, bagietek z serkiem "la vache qui rit" i gry w bule! Luang Prabang to najladniejsze azjatyckie miasteczko jakie widzialem. jest czysto, nie ma za wiele samochodow, na kazdym kroku trwa jakas renowacja albo ukladanie chodnikow. unesco zatrudnia tu podobno 7 architektow, ktorzy pilnuja, co moze zostac zbudowane i co nie moze zostac zburzone. jest ok. 30 buddyjskich swiatyn na 25 tys. mieszkancow, co oznacza, ze wszedzie placza sie malowniczy mnisi. wszystkie knajpy i pensjonaty w centrum maja estetyczne, standardowe drewniane tabliczki z nazwami. idealne miejsce na emeryture dla kogos, kto lubi tropiki. spedzilismy tu 3 leniwe dni. pierwszy troche przechorowalem - przeziebienie. zamiast zwiedzania bylo spanie w hotelu i kilka godzin w zabawnej ksiegarni, gdzie mozna bylo na godziny wypozyczyc ksiazki i poczytac je przy herbatce na materacach na pieterku. dobra muzyka. studiowalem poradnik dla wybierajacych sie w podroz dookola swiata. mozna na przyklad probowac "auto-stopu" na jachtach - na morzu srodziemnym i na bahamach jest z tym podobno niezle...

ale do rzeczy. francuzi nie zostawili po sobie w laosie za wiele - troche szkol, budynkow administracyjnych i willi z lat 20. i 30. mimo to wplyw jest wyrazny. do dzis francuski jest w cenie i frankofonow slychac o wiele czesciej niz w tajlandii. sa tez wspomniane juz korzysci kuchenne.

luang prabang to taki slodki kurorcik. od kiedy ma juz lotnisko jest sporo stosunkowo ekskluzywnych miejsc, w tym rzekomo najlepsza knajpa w laosie "les tres nagas", z najdrozszymi daniami ok. 10 usd. byc moze nie az tak smakowicie, ale na pewno rownie obficie mozna zjesc na nocnym markecie - 0,5 usd za kopiec warzywek z ryzem. narodowym napojem jest zapewne beer lao - zamiast sabajdii (dzien dobry) czesto mowia "beer lao, beer alo", choc tylko do turystow.
poniewaz teren nie byl duzy, zjezdzilismy i schodzilismy luang prabang wzdluz i wszerz. byly pierwsze powazniejsze zakupy bzdetnych pamiatek. w ramach obowiazkow kupilismy tez bilety lotnicze, ktore powinny sie przydac w przyszlym tygodniu. co zabawne, na kazdym kroku spotyka sie ludzi widzianych juz wczesniej - i to nie tylko w laosie, ale nawet w tajlandii. prowadzi to do zabawnych sytuacji - nawet zupelnie obce osoby staja sie znajome i oczywisie nastepuje tradycyjne wymienianie wrazen.

ostatniego dnia postanowilismy sie troche ogarnac. bylem u golarki (wietnamka z hue), potem pojechalismy do sauny i na masaz. na miescie jest sporo turystycznych "masarni", ale wybralismy bardziej przygodowa opcje. nie wiedziec czemu w luang prabang zajmuje sie tym na przyklad... laotanski czerwony krzyz. mocno podniszczony drewniany budynek, sporo klientow to miejscowi. dawali sarongi do okrycia. sauna jak sauna - mala, ciasna i bardzo goraco .-) tyle, ze polaczona z aromaterapia. w przerwach miedzy sesjami byla ziolowa herbatka z termosa i tajski boks w telewizji. potem jakis kaszlacy facet masowal mnie przez godzine w ustronnym pokoiku. anka miala atrakcyjniejszego i chyba jej sie podobalo. cala przyjemnosc kosztowala 8 usd za dwoje. raczej dobrze spedzony czas.

moge jeszcze dodac, ze luang prabang to nie jest chyba taki zupelnie typowy laos. co prawda predkosc polaczen internetowych jest zenujaca, ale nawet obdarty kierowca tuk-tuka wiozacego nas na dworzec gadal przez komorke. no, ale komorki i anteny satelitarne (ktorych tez tu pelno, nawet przy lepiankach) chyba juz dawno przestaly byc wyznacznikiem rozwoju cywilizacyjnego...
post scriptum techniczne - teraz na stronie otwiera sie domyslnie tylko ostatni post, dzieki czemu calosc powinna sie wyraznie szybciej ladowac. jest tez licznik rejestrujacy (niestety dopiero od paru dni) liczbe odwiedzin tego bloga - male cyferki na samym dole. ku naszej nieklamanej uciesze rosna bardzo szybko. dzieki!!!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

A nie czujecie sie jak bohaterzy ksiazki "Autostopem przez galaktyke"? Bo jak czytam o waszych przygodach komunikacyjnych, to tak mi się kojarzy :). Jaki środek transportu jest tam najdroższy (po samolotach, oczywiście)?

Pzdr

czarownica

Anonimowy pisze...

Nic dziwnego, ze z masazu nie jestes zadowolony, bo slyszalam, ze w Azji chodzi sie tylko do masazystek, żadnych porad na ten temat w waszym przewodniku?