piątek, stycznia 13, 2006

to już prawie ostatnie chwile...

...tak, a ciśnienie rośnie z każdą godziną, tym bardziej, że wciąż nie pozałatwialiśmy różnych upierdliwych drobiazgów. Najgorsze jest to, że jak zwykle przed wyjazdami Anka pracuje do ostatniej chwili. Ja oddaję się raczej przyjemnościom - zgrywanie muzyki na MP3, rozgryzanie kupionego wczoraj aparatu (wygląda na to, że zdjęcia jednak będą - hurra!) i sprawdzanie po raz n-ty, co nowego na grupach dyskusyjnych Lonely Planet. The Book, jak nazywają wiadome przewodniki co zgryźliwsi. Ale póki co, my też jeden mamy - na dobry początek po Tajlandii, świeżutka, wrześniowa edycja. Liczę, że w Bangkoku dokupię coś na temat kolejnych krajów - ludzie po podróży często oddają "zużyte" książki do sklepików w turystycznych dzielnicach co większych turystycznych miast. A mimo wielkiego powszechnego wybrzydzania, że informacje nieaktualne, że wszyscy jeżdżą w te same miejsca, że chwalone w LP hoteliki zawsze zaraz podnoszą ceny i obniżają standard - mimo to dobrze jest mieć na podorędziu jakiekolwiek źródło wiadomości. Od czegoś trzeba zacząć. "When Lonely Planet says 'turn right', I always turn left", wyjaśniał nam kiedyś pewien młody francuski obieżyświat, jednak nie przeszkadzało mu to mieszkać w Katmandu na Thamelu, czyli tam gdzie wszyscy...

A poza tym pożegnania, pożegnania i jeszcze raz to samo. I ostatnie błagalne telefony od mamy, że może jednak byśmy się opamiętali. Albo chociaż wrócili jak ludzie już po kilku tygodniach. Mam nadzieję, że jednak nie... Wylot jutro o 16.00.