środa, marca 22, 2006

A teraz trochę skałek

jak widac krajobraz troche sie zmienil. to okolice krabi, jedno z turystycznych centrow tajlandii. wszedzie wkolo klify i kilkusetmetrowe wapienne skaly. troche jak vang vieng w laosie, choc tam nie bylo do kompletu morza. oczywiscie jak tylko przyjechalem do krabi zaopatrzylem sie w nowy egzemplarz yamahy mio, tym razem na dwa dni. pierwszego strzelilem wycieczke do parku narodowego w okolicy. mozna powiedziec, klasyczne klimaty, czyli znowu kapiele przy wodospadach.

zaliczylem tez wyjatkowo meczacy spacer do punktu widokowego, z ktorego nie bylo jednak zadnego widoku. w drodze powrotnej przy jakims polnym straganie pani obrala mi na talerz 1,5-kg arbuza, ktorego zjadlem w calosci. generalnie najprzyjemniejszy byl kilkunastokilometrowy dojazd bocznymi drogami do tego calego rezerwatu. ach i po drodze zbadalem tez malutkie kuriozum - park dla skuterzystow. tzn. znaki kierowaly do jakiegos parku, trzeba bylo wjechac na spora gore a na szczycie byl tylko malutki parking i laweczki. wychodzi na to, ze wlasciwym parkiem byla wijaca sie zakosami asfaltowa aleja. podobny (choc plaski) park dla zmotoryzowanych widzialem tez pozniej w phang-nga. to nawet logiczne, tu nie ma czegos takiego jak piesi. tu sie po prostu nie chodzi, bo jest za goraco. miasta tez nie sa rozplanowane do chodzenia, sa za bardzo rozciagniete...

ale poki co jestesmy jeszcze w krabi, gdzie drugiego dnia odwiedzilem wbudowany w skale wat.

podobno wyjatkowo wazny. glowna atrakcja tego miejsca to usytuowane na szczycie skaly sanktuarium. wchodzi sie po schodach. zagadka jest prosta: ile stopni prowadzi na gore? podpowiedz na zdjeciu obok. to byla cholernie ciezka wspinaczka, chyba w zyciu sie tak nie spocilem. a jeszcze po drodze malpy probowaly mi wyrwac woreczek z ananasem. bylo jednak warto, bo widok z gory okazal sie naprawde rewelacyjny - troche jak z samolotu, musialo byc ladnych kilkaset metrow.

z krabi jeszcze tego samego dnia zapakowalem sie na long tail boat, ktora dowozi na polwysep railey. to miejsce to praktycznie wyspa, bo od ladu oddzielaja je monumentalne skaly, schodzace prawie na plaze. pierwsze wrazenie jest super.

ten polwysep to mekka skalkowcow i innych wspinaczy. w polityce, ktora zostawil mi kroton, byl fotoreportaz o sciankach w jakichs piwnicach i suszarniach w warszawie. sorry, podziwiam pasje tych ludzi, ale warunki w jakich sie bawia sa jednak dosc smetne. tu mozna sie wspinac na plazy, albo nawet nad woda. tuz obok bar, 100 metrow dalej bungalow. dla mnie to miejsce mialo jednak sporo... wad.

po pierwsze pogoda. byc moze z powodu tego pokreconego terenu kazdego dnia przed zachodem slonca pada tam deszcz. no czegos takiego na wyjazdach nie akceptuje! po drugie plaza, milutka w momencie gdy przyjezdzalem, okazala sie nie do uzytku przez pol dnia z powodu odplywu. robil sie mulisty syf. na dodatek podjalem zupelnie nieudana probe bratania sie z miejscowymi, co skonczylo sie rozmowa w stylu "farang, kupisz mi piwo? farang, jak bedziesz wyjezdzal to oddasz mi te spodnie?", itp. no zalosc, nie wiedzieli nawet kiedy zbudowano tu pierwsze bungalowy. probowalem sie ratowac calodzienna wycieczka nastepnego dnia, ale to tez nie byla rewelacja. tu jest po prostu za duzo ludzi. lodzie po 20 osob w srodku (na ko lipe bylo nas na takim tripie 3 sztuki) zatrzymujace sie wszystkie w tym samym miejscu o tym samym czasie. uroki masowej turystyki. na dodatek rafa jest tu ewidentnie dosc slaba a nawet jesli gdzies jest dobra, to jej za bardzo nie widac, bo woda metnawa.

jedyna fajna rzecz na tej wycieczce to byla jaskinia jakiegos zenskiego bostwa. zdjecie wlasnie tego miejsca w przewodniku sklonilo mnie do przyjazdu tutaj.

no robi wrazenie, nie powiem. choc tlum jest iscie papieski. w srodku jest cos w rodzaju sanktuarium. miejscowi rybacy skladaja bowiem bostwu ofiary, zeby polow sie udal. ofiary a moze raczej dary sa wykonane z drewna. widac, ze maja dosc konkretne wyobrazenia o tym, czego to zenskie bostwo potrzebuje. smiechu bylo co nie miara.

a rano trzeba bylo pakowac sie z powrotem na lad. i tak niestety wygladala nasza plaza w czasie zaladunku na lodz. reasumujac: na krabi i okolice mozna popatrzec, ale z bliska to juz bez wiekszej podniety. a moze to tylko ta mzawkowa pogoda...

1 komentarz:

kamil puczko pisze...

eee, no niemozliwe. www.azjatycki.blogspot.com i wszystko gra.