to bylo tak: wstalem o 8.00 z mysla, ze pora juz zegnac sie z ko lipe. zamierzalem jechac do krabi, to jest tak na polnocny-zachod. wlaczylem komorke i odebralem sms od kolegi krotona (kolejny rozbitek z bbc na tajskiej ziemi) z informacja, ze "if i care", to on z narzeczona wciaz czeka na mnie na ko phang-an (to ten sam archipelag co ko tao). co bylo robic. ruszylem im na spotkanie, na polnocny-wschod.
zeby zdazyc na slow boat z ko lipe do pak bara (450 bhatow, bilet do kupienia u boy, heh) trzeba jeszcze bylo znalezc long tail boat, zeby na ten prom doplynac z brzegu, ale to byl szczegol. slow boat ruszala o 9.00. byla nieduza, tak na 30 osob, dosc cicha (te szybkie strasznie halasuja), umiarkowanie powolna i ogolnie bardzo przyjemna. tym bardziej, ze spotkalem na niej tego niemca-rowerzyste. borisa. dzien wczesniej wrocil ze swojej samotni. bardzo wyglodzony. jak tylko nasza snorkelowa wycieczka zostawila go na jakiejs malutkiej plazy malpy zabraly mu wiekszosc jedzenia. LOL. reszta zepsula mu sie w tym upale nastepnego dnia i biedak troche poscil. tym bardziej, ze umowiona lodz sie spozniala i w koncu musial cos zlapac machajac jak dziki do przeplywajacych w poblizu wycieczek. naprawde przyjemny koles. wywiazala sie parogodzinna rozmowa, zakonczona na brzegu fotkami i wymiana mejli. oto borys juz na brzegu ze swoim rowerkiem. zamiast plecaka ma oczywiscie torbe kuriera!
z pak bara byl rzut kamieniem (20 bahtow za shared taxi) do la-ngu. stamtad byl local bus (50 bahtow) do trang. koles powiedzial, ze za 20 min. a przynajmniej tak go zrozumialem. w efekcie jednak dostalem zupe rowno z autobusem. na szczescie bardzo sprawnie zapakowano mi ja do reklamowki, i to jest wlasnie to, co widac na pierwszym zdjeciu. mimo strasznych wyboi wszystko zjadlem i nie narozlewalem, trzymajac ten woreczek w kapeluszu, ktory normalnie wiernie chroni mnie przed sloncem.
w trang jest kilka dworcow i z miejsca gdzie mnie wysadzili musialem spacerowac do postoju minibusow. tam mialem godzine czekania, wiec poszedlem sie ogolic (niby fachowiec a tak szpetnie mnie zacial) i znowu cos zjesc - tym razem na targ.
po kilku dniach lenistwa takie podkrecone tempo to po prostu rozkosz. rozkosz podrozowania. minibus (150 bhatow) dowiozl mnie po 18.00 do surat thani i juz prawie bylem w domu. kupilem na nabrzezu bilet na night boat o 23.00 (250 bahtow), zostawilem na lodzi plecak i co poszedlem zrobic? oczywiscie zjesc. na night markecie. potem wciaz mialem jeszcze ponad dwie godziny, zdazylem wiec uzupelnic bloga i biegiem na lodz.
jak widac to jest kawal lodzi. wielka barka wlasciwie. caly niziutki gorny poklad to dwa rzedy siennikow z waskim przejsciem posrodku. jak zostawialem bagaze, to bylo pusto, a jak wrocilem pozniej, przezylem maly szok. full ludzi. pelno. same farangi oczywiscie. wlasnie zbliza sie pelnia ksiezyca co oznacza, ze na ko phang-an odbedzie sie nieslawne full moon party, czyli najwieksza plazowa impreza na tej planecie. taka na kilkanascie tysiecy ludzi. slyszalem o niej bardzo wiele zlego, ale zdaje sie, ze skoro juz tu jestem, to nie pozostaje mi nic innego jak sie przylaczyc. oczywiscie tylko z boku i bardzo krytycznie :)
a na lodzi spotkalem znajomych. to jest po prostu czad. anglicy, ktorzy twierdza, ze pierwszy raz widzieli nas z anka w jednej z jaskin w vang vieng w laosie. zapamietali mnie jako "crazy polish guy". dziwne. potem siedzieli przed nami w samolocie z laotanskiego pakse do siem reap w kambodzy i zachwalali jedna ze swiatyn w angkorze. a teraz mowili, ze koniecznie musze zobaczyc full moon party. hmmmm...
na lodzi nawet dalo sie spac i w ogole bylo wygodnie. przyjechalismy o 6.00. poniewaz to wlasciwie lodz towarowa i i tak beda ja jeszcze dlugo rozladowywac, to do 7.00 zrobilem sobie lezakowanie. potem bylo sniadanie (zupka oczywiscie) a teraz zmusilem jakiegos goscia do otwarcia internet cafe i pisze te slowa. zostalo mi juz tylko zlapac jakis transport na drugi koniec wyspy (marne kilkanascie km), zeby - mam nadzieje - przybic piatke krotonowi.
2 komentarze:
Pozdrów Kotonika i Dominike ode mnie i od Matiego, dzisiaj w W-wie zbów spadł śnieg...
a propos znajomych anglikow: ja ich pamietam bardzo dobrze, "crazy polish boy" to byly slowa, ktore wypowiedzial anglik kiedy mu opowiedziales, jak zgubiles droge w jaskini. a opowiadales mu to przed wejsciem do kolejnej. oni wchodzili tam oczywiscie z przewodnikiem :-)
Prześlij komentarz