no i zostalem sam. zupelnie sam. wczoraj rano podjechalismy taksowka na dworzec kolejowy, zjedlismy jeszcze zupke i pojechalismy na lotnisko. rzewnych scen pozegnania nie bylo. a teraz musze wymyslic, co dalej. poki co kupilem juz przewodnik po birmie - uzywany, ktory potem pewnie spyle, tak jak zrobilem to juz z tymi po laosie i kambodzy. laotanski tez zreszta byl juz przechodzony. niezly system recyklingu. reszte dnia spedzilem jezdzac miejskimi autobusami i wodnym tramwajem po jakichs bocznych kanalach. bezskutecznie blakalem sie tez po srodmiejskich centrach handlowych szukajac slajdow - musze uzupelnic zapasy. strasznie sie umordowalem i wrocilem do hotelu ledwo zywy, co staje sie juz norma.
dzis rano smignalem do birmanskiej ambasady - co za fart, jest w tej samej dzielnicy co nasz hotel! o sorry, to juz tylko moj hotel. wyjatkowo obskurna i ponura ta ambasada, z zewnatrz przypomina areszt na rakowieckiej. tyle, ze okolica przyjemna, sporo jedzenia wokol i hinduska swiatynia. oczywiscie nic nie zalatwilem. powiedzieli mi, ze najlepiej przyjechac o 6 rano (!), bo jest duzo ludzi i na dzis numerki juz sie skonczyly. a jutro akurat zamkniete. wiec wniosek mozna zlozyc (jak sie uda) dopiero pojutrze. czyzbym mial spedzic reszte wakacji w bangkoku?
potem bylo juz jednak przyjemniej; bylem u fryzjera/golarza (poprzedni raz w luang prabang w laosie) , znalazlem wreszcie te cholerne slajdy. zrobilem tez zdjecia do wizy, bo przyjmuja tylko kolorowe. tacy nowoczesni w tej birmie. i strasznie sie objadlem ulicznymi przekaskami w biurowo-nowoczesnej dzielnicy. tysiace sekretarek i asystentow wychodzi z wiezowcow gorujacych nad centrami handlowymi i skreca w zaulki, gdzie juz czeka szama. czeka tez wzdluz glownej ulicy, doslownie co metr to stragan, ale tam smog zabija. trafilem na taka wielka hale w bocznej uliczce, gdzie byle biurwa moze sie wypasac 10 razy lepiej niz niejeden menago u nas. wszystko swiezutkie i w kalejdoskopicznym wyborze. tylko klimy nie ma.
postanowilem sie troche oszczedzac. jest 16.00, zamiast eksplorowac do upadlego, wracam do hotelu i zrobie sobie pozna sjeste. bardzo przyjemne miejsce zreszta. zupelne ubocze, rano zamiast motocykli cwierkaja ptaszki, w co za pierwszym razem nie moglismy uwierzyc. czysciutko, ale wiadomo - maly rodzinny guesthouse. zaraz za rogiem zaprzyjazniona juz internetownia i pare tanich knajpek. byle nie wychylac stad za bardzo nosa, to tez mozna sie jakos zrelaksowac.
środa, marca 01, 2006
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
jak bedziesz planowac ekskursje po Birmie, zwroc uwage na miasto na jakims jeziorze - moja znajoma tam byla i byla zachwycona: na srodku strasznie duzego jeziora jest miasto na palach otoczone plywajacymi poletkami (z wodorostow) w sumie ciekawe...
sciskam
jezioro zwie sie inle. cos juz slyszalem, zdaje sie ze bez tego miejsca zadna birmanska wycieczka sie nie obchodzi. wszyscy twierdza, ze birma super. to obiecujace, bo podobne twiedzenia w przypadku laosu raczej sie sprawdzily.
Prześlij komentarz